Praca jeszcze z okresu nauki, ale miło jest powspominać :-)
Wracając
wspomnieniami do dzieciństwa, widzę to podwórko.
Pełne
cudów, czarów, magicznych zakamarków. Mnóstwo drewnianych drzwi,
a
za nimi czasem niedostępne dla dzieciaków pomieszczenia.
Wielka
stodoła, w której przechowywano siano – cóż za radość –
skoki z belki wprost na wielką stertę, zabawa w chowanego, czasem
nawet drzemka...
Słoma
była piętro wyżej, trzeba było wdrapać się po drabinie i już
kryjówka gotowa. Ulubione miejsce kotów.
Stodoła
z tak wielką ilością łatwopalnej materii była doskonałym
miejscem na zrobienie ogniska przez nieświadome zagrożenia
dzieciaki, ale to akurat niechlubne wspomnienie.
Tuż
obok mieściła się szopka z narzędziami, ale długo nie potrafiłam
się tam dostać, bo zamykana była na kłódkę. No cóż, rodzice i
dziadkowie wiedzieli z kim mają do czynienia:-).
Na
ścianach budynków gospodarczych były zawieszone grabie, drabiny,
motyki, kosa, sierp
i inne przydatne w owym czasie akcesoria. Teraz
pozostały po większości tylko haki i gwoździe.
Oczywiście
jak przystało na prawdziwe wiejskie podwórko nie zabrakło tam
kurnika. To było jedno z najdziwaczniejszych miejsc. Grzędy ułożone
jakby w kinie i te kury śpiące na nich w szeregu. Zawsze mnie
zastanawiało jak one to robią, że nie spadają z patyków.
Za
budynkami były szopki z drzewem na opał i trak, do którego nie
wolno się było zbliżać, straszył wielkimi zębami piły.
Jednym
z ulubionych moich miejsc była altanka pod winogronem, pod którą
spędzałam dużo czasu z dziadkiem. Naprzeciw była kuchnia polowa,
w której latem urzędowała babcia. Mmmmmm, jak sobie przypomnę te
zapachy dochodzące z kuchni i te wszystkie smakołyki...
Podwórko
okalała siatka z licznymi bramkami i furtkami wychodzącymi na
przyległe pola.
Rosły
tam różne drzewa jak orzech, wiśnia, jabłoń, śliwa, jak i
również krzewy porzeczki czarnej i czerwonej, maliny i wszystkie
inne pyszności, po które teraz chodzę do warzywniaka.
Na
rodzinnym podwórku świat się oczywiście nie kończył, bo
doskonale miałam opanowane pobliskie łąki z mleczami, stokrotkami
i szczawiem, zakola rzeki z pięknymi dzikimi wierzbami i polany
leśne z pasącymi się tam końmi, przepływającym strumieniem,
jastrzębiami
i mnóstwem rumianków, szalotek, chabrów.
Nieopodal
domu płynęła rzeka, która wtedy była tak czysta i przejrzysta
jak szkło, a nad nią drewniany most na którym graliśmy w
„misie-patysie”, czyli rzucaliśmy patyki do wody z jednej strony
mostu, a z drugiej sprawdzaliśmy, który wypłynie pierwszy.
Zawsze
znalazło się inne miejsce zabaw, inna opona zawieszona na
łańcuchach na drzewie, inne drzewo do wspinania i inne ślady do
tropienia.
Wracając
do mego dzieciństwa mam przed oczami nieskończony alfabet życia,
które rozpoczęło się wielkim A i mam nadzieję, że skończy się
również wielkim Z.
Ciekawe, mam podobne wspomnienia. Szkoda, że takie rzeczy niepostrzeżenie przemijają. Taka kolej rzeczy. Pozdrawiam koleżankę z klasy ;) Joseph
OdpowiedzUsuńCzasem przydają się takie deszczowe jesienne wieczory by nie zapomnieć...
UsuńDziękuję za odwiedziny i również pozdrawiam :-)
Wspaniały tekst opatrzony świetnymi zdjęciami. Czy to Twoje dzieła Wierra? Bardzo to fajne i pomysłowe!
OdpowiedzUsuńDzięki, moje podwórko przeze mnie sfotografowane i opisane :-)
UsuńMusisz to przekuć w biznes. To jest świetne! taki zestaw chętnie bym nabyła. w razie potrzeby zgłoszę się do Ciebie.
UsuńB
No to mi posłodziłaś na dobranoc :-D
Usuńwooow, widzę, że jesteś wszechstronna zdolniacha, gratulacje:)
OdpowiedzUsuńDziękuję Klaudio za miłe słowo :-)
OdpowiedzUsuń